Media społecznościowe – zmierzch bogów?

Ostatnie informacje na temat kondycji tzw. mediów społecznościowych na pewno nie mogą cieszyć fanów tego rodzaju sposobu komunikacji.

Do mglistych wspomnień po takich objawieniach jak Grono, Nasza Klasa, czy MySpace powoli będziemy chyba dopisywać Facebooka i Twittera. Te dwa ostatnie, jeszcze niedawno wiodły prym, zarówno jeśli chodzi o liczbę użytkowników, jak i o siłę oddziaływania na rzeczywistość, nie tylko medialną.

Meta masowo zwalnia pracowników, straciła miliardy dolarów w niewyobrażalnym tempie, a ucieczka do metawersum właściciela przypomina strategię strusia. Od Twittera odwracają się reklamodawcy, niezadowoleni z porządków wprowadzanych przez Elona Muska.

Czytaj także: Meta będzie zwalniać pracowników

Media społecznościowe – definicja

W tzw. wolnej encyklopedii – Wikipedii, pod hasłem media społecznościowe znajduje się krótka definicja: „rozwiązania wykorzystujące technologie internetowe i mobilne, umożliwiające komunikowanie się poprzez interaktywny dialog”.

Krótko, jasno i prosto. Odwieczna skłonność ludzi to chwalenia się, gadania o niczym, do plotkowania, intryg i nabijania innych w butelkę przeniosły się, jak większość zachowań do Internetu. A wraz z tymi przywarami zameldowały się tam zastępy specjalistów, ekspertów, „speców” dziedzin różnorakich. Znawcy i mentorzy, co zabawne samych siebie tak nazywający, o złodziejach i oszustach nie wspominając.

To dzięki mediom społecznościowym objawiło się zjawisko influencerów, osiągając bardzo często (choć nie zawsze) szczyt piramidy żenady w wysublimowanym wciskaniu kitu lub maści na szczury.

Według Wikipedii rozwój tych mediów wraz z wykorzystaniem rozbudowanego zestawu narzędzi technologicznych zmienił sposób komunikacji. Szczególnie z powodu interaktywności oraz szybkości reakcji na bieżące wydarzenia.

To prawda, choć sama zmian sposobu nie przyniosła większej zmiany w samej treści. Czy informacje śmieciowe, przez sam fakt podania ich szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, zmieniają się w wartościowe? Czy bzdura poddana interakcji z innymi użytkownikami serwisu przestaje nią być?

Możliwości jakie dają nowe media bardzo szybko zwietrzył biznes. Działy marketingu i public relations nie mogły przepuścić okazji, żeby nie uwzględnić tych platform w celu szerzenia” dobrej nowiny” za którą uważały obecność swojego produktu lub usługi na rynku. 

Social media stały się szybko również polem dezinformacji. Zarówno, jeśli chodzi o fake newsy produkowane mniej lub bardziej świadomie przez osoby (instytucje) mające skłonność do oszczędnego operowania prawdą, jak i wszelkiego rodzaju organizacje, służby i ośrodki polityczne.

Jak to się zaczęło?

Początek zjawiska sięga czasów odległych o ponad 20 lat. Wedy komputery połączone do coraz szybszych sieci stały się na tyle wszechobecne, że ludzie z nich korzystający pomyśleli o budowie relacji i zarządzania nimi. Możliwości, jakie dawał Internet zapierały dech w piersiach! Ani się spostrzegliśmy, kiedy ze zwykłych użytkowników mogliśmy się stać celebrytami. Publikującymi relacje z wakacji, przyjęć urodzinowych czy chwalących się tym co mamy na talerzu.

Oprogramowania społecznościowe zmieniło zwykłe „korzystanie z komputera” w kanał transmisji. To w setkach milionów (początkowo) ludzi obudziło pragnienie zaistnienia w sieci.

Globalna sieć nadawcza, w której każdy może powiedzieć cokolwiek komukolwiek tak często, jak to możliwe, i gdzie wszyscy uznali, że zasługują na taką zdolność, spowodował olbrzymią eksplozję nowych mediów. I tak jak w przypadku każdej formy życia urodziny są początkiem śmierci doprowadził do dzisiejszego „przegrzania koniunktury”.  

Pionierem był serwis Six Degrees, który pojawił się w 1997 roku. Nazwany na cześć nominowanej do Pulitzera sztuki opartej na eksperymencie psychologicznym. Został zamknięty wkrótce po krachu dot-comów w 2000 roku — świat nie był jeszcze gotowy.

Friendster powstał z jego popiołów w 2002 roku. W następnym roku MySpace i LinkedIn, a następnie Hi5 i Facebook w 2004 roku, ten ostatni dla studentów wybranych szkół wyższych i uniwersytetów.

W tym samym roku pojawił się również Orkut, stworzony i obsługiwany przez Google. Bebo został wprowadzony na rynek w 2005 roku. Jego właścicielem zostali zarówno AOL, jak i Amazon. Google Buzz i Google+ narodziły się, tak szybko jak odeszły.

Może trudno w to uwierzyć, ale dwie dekady temu termin „media społecznościowe” jeszcze nie istniał. Wiele z tych witryn wpisało się w rewolucję „web 2.0”. W „treści generowanej przez użytkowników”, oferując łatwe w użyciu i łatwe do przyjęcia narzędzia. Najpierw tylko na stronach internetowych, a następnie w aplikacjach mobilnych. Zostały zbudowane do tworzenia i udostępniania „treści” (ang. content). Co ciekawe to samo określenie oznacza „zadowolony” (staropolskie określenie „być kontent” znaczyło tyle co być zadowolonym). Stąd być może nieustające i obsesyjne poszukiwanie przez serwisy „ciekawego kontentu” 😊.

Ewolucja sieci w media

W tamtym czasie i przez lata te oferty były przedstawiane jako sieci społecznościowe lub częściej, usługi sieci społecznościowych  

Jak sugerowała pierwotna nazwa, sieci społecznościowe polegały na łączeniu się, a nie publikowaniu treści. Łącząc swoją osobistą sieć zaufanych kontaktów (lub „silnych więzi”, jak nazywają je socjologowie) z sieciami innych, można zbudować większą strukturę zaufanych kontaktów.

Dzięki temu LinkedIn obiecał umożliwić poszukiwanie pracy i nawiązywanie kontaktów biznesowych poprzez wzajemne „przenikanie” kontaktów. Friendster robił to dla relacji osobistych, Facebooka dla kolegów ze studiów i tak dalej. Cała idea sieci społecznościowych polegała na nawiązywaniu kontaktów: budowaniu lub pogłębianiu relacji, głównie z ludźmi, których się znało.

Zmiana nastąpiła około roku 2009. Wtedy sieci społecznościowe stały się mediami społecznościowymi. Miało to miejsce pomiędzy wprowadzeniem smartfona a uruchomieniem Instagrama. Zamiast nawiązywać kontakty, tworząc ukryte więzi z ludźmi i organizacjami, które w większości byśmy ignorowali — media społecznościowe oferowały platformy. Za ich pośrednictwem ludzie mogli publikować treści tak szeroko, jak to możliwe, daleko poza ich sieciami bezpośrednich kontaktów. Media społecznościowe zmieniły miliardy ludzi w nadawców.

Prawdopodobnie pierwszym prawdziwym serwisem społecznościowym, był Twitter. Pojawił się w 2006 roku i zamiast skupiać się na łączeniu ludzi, stał się gigantycznym, miejscem rozmów dla całego świata. Twitter był po to, by rozmawiać ze wszystkimi. Być może był to jeden z głównych powodów przyciągnięcia dziennikarzy i pracowników mediów.

W przeciwieństwie do istniejących blogów, na Twitterze wszystko, co ktokolwiek opublikuje, może być natychmiast widoczne dla każdego innego. Co więcej, w przeciwieństwie do postów na blogach, zdjęć na Flickr lub filmów na YouTube, tweety były krótkie i niewymagające wysiłku. To ułatwiało publikowanie wielu z nich w ciągu tygodnia lub nawet dnia.

Media społecznościowe – przebudowa rynku miejskiego

 Elon Musk , użył określenia „rynek miejski” w stosunku do Twittera. Trafił w sedno. Za pomocą tego medium można dowiedzieć się absolutnie o wszystkim i to natychmiast. Z tego też powodu dziennikarze stali się tak bardzo od niego zależni. Nigdy niewysychający strumień wydarzeń i reakcji — automat do raportowania, nie wspominając już o wychodzącym „urobku” przemyśleń i refleksji.  

Instagram, uruchomiony w 2010 roku, mógł zbudować pomost między erą sieci społecznościowych a erą mediów społecznościowych. Opierał się na połączeniach między użytkownikami jako mechanizmie dystrybucji treści jako podstawowej działalności.

Ale wkrótce wszystkie sieci społecznościowe stały się przede wszystkim mediami społecznościowymi. Po uruchomieniu grup, stron i kanału informacyjnego Facebook zaczął zachęcać użytkowników do dzielenia się treściami publikowanymi przez innych w celu zwiększenia zaangażowania w usługę, zamiast dostarczania aktualizacji znajomym.

LinkedIn uruchomił program do publikowania treści na całej platformie. Twitter, będący już głównie platformą wydawniczą, dodał dedykowaną funkcję „retweetowania”, co znacznie ułatwia wirusowe rozpowszechnianie treści w sieciach użytkowników.

Reddit, Snapchat i WhatsApp również ewoluowały w tym kierunku, ich aspekty społecznościowe zostały w tej chwili zepchnięte na dalszy plan.

Ewolucja sieci społecznościowych w media społecznościowe, dając początkowo szansę, finalnie okazała się ślepą uliczką. Facebook i cała reszta cieszyły się ogromnym wzrostem zaangażowania i związanymi z nim zyskami z reklam. Użytkownicy mediów społecznościowych stali się cenni jako kanały dystrybucji komunikatów marketingowych i sponsoringu produktów. Uzyskanego za pomocą rzeczywistego lub wyimaginowanego zasięgu swoich postów. Zwykli ludzie mogli w końcu zarobić „parę groszy”, a nawet trochę więcej, tworząc treści online. Platformy sprzedały je, tworząc oficjalne programy i mechanizmy ułatwiające to. Wzrosła rola influencerów. Zawód (?) ten stał się wymarzonym zajęciem młodzieży pytanej o to kim chciałaby zostać w przyszłości (zaraz po streamerze gamingowym 😊).

Obsesje i przeładowanie emocji

Operatorzy mediów społecznościowych odkryli, że im bardziej naładowana emocjonalnie treść, tym lepiej rozprzestrzenia się w sieciach użytkowników. Polaryzujące, obraźliwe lub po prostu fałszywe informacje zostały zoptymalizowane pod kątem dystrybucji.

Obsesja na punkcie ponad 500 kontaktów na LinkedIn w 2003 roku była równie powszechna, jak dziś pożądanie obserwatorów na Instagramie. Ale kiedy sieci społecznościowe przekształciły się w media społecznościowe, oczekiwania użytkowników wzrosły. Kierując się oczekiwaniami inwestorów venture capital, a następnie żądaniami Wall Street, firmy technologiczne – Google, Facebook i cała reszta – uzależniły się na masową skalę.

Łatwe i tanie dotarcie do wielu ludzi oraz czerpanie z tego korzyści stały się atrakcyjne dla wszystkich. Media społecznościowe pokazały, że każdy ma potencjał dotarcia do ogromnej publiczności przy niskich kosztach i wysokim zysku.

Co najgorsze większość w to uwierzyła.

Czytaj także: Metawersum. No real estate