Lakier z płatkami grafenu – polski patent na korozję!

Polscy naukowcy opatentowali antykorozyjny lakier wodorozcieńczalny z dodatkiem tlenku grafenu G-Flake. Lakierem można zabezpieczać stalowe konstrukcje budynków, wewnętrzne powierzchnie statków lub silniki elektryczne.

Współtwórcami antykorozyjnego lakieru wodorozcieńczalnego z dodatkiem tlenku grafenu są naukowcy z polskich instytutów: Sieci Badawczej Łukasiewicz – Instytutu Mikroelektroniki i Fotoniki (IMiF) i Instytutu Mechaniki Precyzyjnej (IMP) oraz z Instytutu Optoelektroniki Wojskowej Akademii Technicznej (WAT).

Publikujemy rozmowę z Kacprem Obszyńskim z Działu Komercjalizacji i Sprzedaży Łukasiewicz – Institute of Microelectronics and Photonics.

Instytut badawczy przyciąga ciekawych świata

Kiedyś zapytano Einsteina, gdzie znajduje się jego laboratorium. Wielki uczony uśmiechnął się, wyjął wieczne pióro z kieszeni i powiedział: „Tutaj”. A gdzie znajduje się Twoje – nazwijmy to – centrum dowodzenia jako osoby zajmującej się komercjalizacją wyników prac naszych badaczy?

Dzisiaj oczywiście podstawowym narzędziem pracy jest komputer i raczej już od tego nie uciekniemy – chyba, że Słońce zafunduje nam potężną burzę magnetyczną, po której nasze laptopy nadadzą się najwyżej na podstawki pod napoje w ekstrawaganckich barach ery post-informacyjnej.

Na razie korzystamy z dobrodziejstw, jakimi obdarza nas internet – tu szukamy partnerów do komercjalizacji wyników naszych projektów, patrzymy i analizujemy, co dzieje się na świecie w interesujących nas obszarach tematycznych oraz oczywiście chwalimy się naszymi sukcesami.

Żeby jednak nie tracić kontaktu z realnym światem, często pracujemy również z dala od biurka na spotkaniach, targach i konferencjach. Na całe szczęście kontakt z człowiekiem w dalszym ciągu jest fundamentem biznesu.

Dlaczego komercjalizacja w instytucji badawczej? Skąd taki wybór ścieżki kariery?

Pracowałem już w różnych miejscach, w dwóch dużych korporacjach konsultingowych, miałem własny biznes – prowadziliśmy z kolegami firmę handlową, udało mi się także wspólnie z przyjacielem wydać książkę o edukacji finansowej dla dzieci. A teraz przyszedł czas nauczyć się, w jaki sposób wprowadzać trudne produkty na rynek, w jaki sposób je kształtować i myśleć o nich, żeby mniej lub bardziej górnolotne idee przekuć w realną korzyść.

To fakt, mógłbyś sprzedawać skarpetki chińskie, byłoby prościej.

To prawda i właśnie – powiedzmy – w podobnym obszarze mam już doświadczenie i stwierdziłem, że chcę czegoś innego. Praca tutaj wydawała się po prostu czymś trudniejszym, mniej oczywistym, wymaga też zupełnie innego podejścia, bo jednak czym innym jest sprzedaż produktu już istniejącego od lat, który sprzedaje się na sztuki, kilogramy, gdzie walczy się z konkurentami marżą, ceną i tak dalej.

Miałem przeczucie, że w naszym Instytucie to będzie wyglądało inaczej, w końcu fotonika brzmi intrygująco. Uznałem, że w instytucji badawczej pole do zmian – tak zwanych innowacji (chociaż nie przepadam za tym słowem) – jest szerokie i można faktycznie wejść na rynek z czymś przełomowym. Wydawało mi się, że to będzie po prostu bardzo ciekawe pole.

G-Flake co to?

…do popisu! Opowiedz nam nieco o G-Flake – co to jest?

Jedna z naszych grup badawczych zajmuje się produkcją i charakteryzacją grafenu. Możemy się pochwalić gotowym produktem – grafenem płatkowym, który sprzedajemy pod marką G-Flake. Opatentowaliśmy kilka zagadnień związanych z grafenem płatkowym i jego aplikacjami, w tym np. poszczególne etapy produkcji grafenu płatkowego i produktów pochodnych, jak papier grafenowy czy lakier wodorozcieńczalny z dodatkiem grafenu. Mamy też zarejestrowany znak towarowy, którym się możemy posługiwać w całej Europie.

Po co mamy kupować G-Flake?

Oczywiście na rynku dostępnych jest wiele różnych grafenów. Tak naprawdę ciężko określić wprost, czym jest grafen jako produkt. Oczywiście można podać definicję: grafen jest to pojedyncza warstwa atomów węgla… i tak dalej, jednak…

Na chwilę obecną nie ma przepisów regulujących technologię wytwarzania i badania materiałów grafenowych. Dlatego z perspektywy rynku jest to stwierdzenie nieostre i klient kupując “jakiś” grafen, nie wie, co otrzyma. Należy podkreślić, że na jakość czy właściwości fizykochemiczne grafenu wpływa szereg czynników, jak skład chemiczny, wielkość pojedynczych płatków czy liczby warstw.

Klient może kupić grafen, który będzie faktycznie mieszaniną grafenu i grafitu (z przewagą tego drugiego) albo wymieszany z sadzą. Następnie zastosuje go w swoim kompozycie czy farbie i nie uzyska żadnych rezultatów, albo co najwyżej niesatysfakcjonujące. Wniosek jest prosty – to ściema.

Z naszego punktu widzenia nie jest to rzecz najstraszniejsza – taka jest rzeczywistość i przyjmujemy ją “z dobrodziejstwem inwentarza”. Na szczęście nasz grafen, dzięki nowoczesnej aparaturze do badań i charakteryzacji, powtarzalności procesu produkcji i innym zabiegom pełnym magii trafia do klienta jako produkt najwyższej jakości.

No właśnie, jeśli ktoś kupił już dla siebie grafen i nie jest pewien, czy to produkt wysokiej jakości, to może się zgłosić do nas!

Tak, dokładnie. Ale skoro już było o jakości, to teraz o ilości… Nie powiem nikomu, że grafen to panaceum i im więcej wszędzie go dodamy, tym lepiej. Wcale tak nie jest, bo grafen najczęściej jest “przyprawą” – trzeba wiedzieć, ile i jaki rodzaj tego grafenu dodać, żeby uzyskać pożądany efekt. Ale to szafran wśród materiałów!

Podsumowując: zależy nam nie na tym, żeby po prostu sprzedawać jak najwięcej grafenu, ale żeby jego wysoka jakość i unikalne właściwości powodowały, że końcowy produkt faktycznie stanie się lepszy, bo dzięki temu współpracujący z nami przedsiębiorca zyskuje realną korzyść!

Korzyści z wynalazku

Chciałabym, aby ta korzyść mocniej wybrzmiała – co nią konkretnie jest?

Jeżeli przychodzi do nas przedsiębiorca, to interesują nas przede wszystkim jego potrzeby. Może chcieć poprawić właściwości fizyczne swojego produktu, uczynić go bardziej wytrzymałym, może potrzebować, by kompozyt, który tworzy, przewodził prąd (albo wręcz przeciwnie), albo by projektowany materiał był hydrofobowy. Od tej potrzeby wszystko się zaczyna, bo jeśli ją znamy, to dobierzemy taki materiał, który spełni zadanie.

Właśnie – G-Flake to nie tylko marka grafenu, ale i nasz… know-how, prawda?

Tak, szyjemy grafen na miarę: wraz z grafenem G-Flake oferujemy także nasz know-how. Wracając do porównań kulinarno-przyprawowych: żeby zrobić dobre danie, musimy mieć nie tylko składniki odpowiedniej jakości, ale również wiedzieć, ile czego i kiedy dodać – potrzebujemy przepisu.

Dzięki temu, że pracują u nas specjaliści, którzy znają ten materiał bardzo dobrze i pracują z nim od lat, nasza “grafenowa księga przepisów” należy do najbogatszych na świecie – ale bez wątpienia wiele jeszcze pozostaje do odkrycia.

Grafen, z racji swojej krótkiej historii, na pewno jeszcze nie jeden raz nas zaskoczy, a my również nie chcemy osiadać na laurach i cały czas poszerzamy portfolio. Dzięki temu możemy tworzyć produkt, który jest czymś więcej niż gotowym rozwiązaniem z półki.

Z drugiej strony, dzięki naszemu know-how, nie wyłamujemy otwartych drzwi i nie komplikujemy sprawy tam, gdzie nie jest to potrzebne. Nie każda sytuacja wymaga rozwiązania superpremium. Sprzedajemy też produkty szeroko dostępne, jak tlenek grafenu i zredukowany tlenek grafenu w postaci proszku i roztworu. A już niedługo klienci będą mogli zasygnalizować swoje zainteresowanie naszymi produktami za pomocą nowej strony internetowej marki G-Flake!

Współpracujesz blisko z naszymi badaczami, aby pozyskiwać od nich wiedzę na temat ich produktów i usług. Jak byś się określił w tej roli?

Jest to dla mnie nowa sytuacja, nie miałem wcześniej, poza studiami oczywiście, zbyt wielkiej styczności ze światem naukowym. Dla osoby ze środowiska ekonomicznego w pierwszym kontakcie wyzwaniem jest chociażby frazeologia – takie sformułowania jak “Raman” czy “kwantowy laser kaskadowy” zupełnie nic mi nie mówiły. Dzisiaj pod tym kątem jest na pewno znacznie lepiej.

Chęć współpracy z badaczami wymaga tego, bym chociaż na pewnym poziomie poznał takie dziedziny jak fotonika czy elektronika – bez tego nie ma, moim zdaniem, szansy na udaną współpracę. Musimy mówić podobnym językiem, by móc współdziałać – a o to właśnie chodzi. Chciałbym przez badaczy być postrzegany jako ktoś, kto może ich wesprzeć. Taka jest też istota funkcjonowania Działu Komercjalizacji i Sprzedaży. Dzielimy się obowiązkami, po to, by każdy mógł robić to, w czym jest najlepszy.

Na pewno nie chciałbym być postrzegany jak “Rewizor z Petersburga”, który pozjadał wszystkie rozumy i przyjechał dokonać inspekcji. Staram się rozmawiać z ludźmi, empatycznie słuchać i to, co usłyszę, spróbować przekuć w okazję do zrobienia biznesu.

Potencjał komercjalizacji

Pracujesz w dziale komercjalizacji, w sprzedaży. Ja w marketingu i nieskromnie mogę powiedzieć, że pewnie mogłybyśmy obie wypromować piasek na pustyni. Wiesz dlaczego? Bo ten np. na bliskowschodnich pustyniach jest podłej jakości – nie zbudujemy z niego szklanych wieżowców, dlatego – jak słyszałam – taki Dubaj sprowadza piasek z australijskich plaż. A Ty co mógłbyś jeszcze sprzedawać, gdybyś dostał taką możliwość?

Właściwie już to robię! Sprzedaję swoją wiedzę, ale tak – no wiesz – w cudzysłowie. Staram się dążyć do tego, żeby być dobrym w tym, co robię, żeby osoby, które płacą za mój czas, faktycznie korzystały z mojej wiedzy, z tego, co potrafię, czego się nauczyłem, by płaciły za zdobyte przeze mnie doświadczenie.

Taki jest zresztą model funkcjonowania instytutów naukowych i badawczych, robimy to na co dzień – sprzedajemy naszą wiedzę i wytworzone wynalazki. Myślę, że to pomogło mi szybko odnaleźć się w tej pracy.

Gdzie widzisz największe szanse na komercjalizację produktów, usług w skali globalnej, niekoniecznie w naszym Instytucie?

Wydaje mi się, że jest wiele takich tematów, które teraz bardzo szybko się rozwijają, jest dużo firm, które działają w takim obszarze jak np. druk 3D czy digitalizacja. Sama też wiesz, w jaki sposób w codziennej pracy może pomagać korzystanie ze sztucznej inteligencji. Ten obszar będzie się rozwijał, ale ciężko przewidywać daleko rozwój technologii czy produktów, bo jak popatrzymy na chociażby drugą część „Powrotu do przyszłości”, to tam mamy latającą deskorolkę w 2015 roku. Jak wszyscy widzimy, nie docieramy do pracy na deskolotkach, ale na deskorolkach elektrycznych, więc ja jestem ostrożny, jeśli chodzi o takie wielkie przełomy, innowacje. Nie wiemy, w którą stronę pewne pomysły mogą się rozwinąć i czy w ogóle się rozwiną, czy też zostaną zapomniane i porzucone. Samochody elektryczne pojawiły się już w XIX wieku – jeszcze przed spalinowymi. Czy więc tak wiele się obecnie zmienia?

Bo… spór o naturę zmiany i rozwoju toczy się już od czasów starożytnej Grecji: Heraklit z Efezu mówił, że jedyną stałą jest zmiana, a Parmenides z Elei, że wszelka zmiana to iluzja – zobaczmy, co przyniesie przyszłość!

Na koniec pytanie prywatne: podobno jesteś barmanem-amatorem, ale w pracy również masz ciekawą kolekcję napojów. Opowiedz nieco o nich!

Nie ukrywam, że lubię od czasu do czasu trochę “zamieszać”! A w pracy, jeśli tylko jest taka możliwość, lubię zamiast herbaty sięgnąć, w ramach porannego rytuału, po yerba mate.

Na moim biurku znajduje się jednak również amunicja większego kalibru – w chwilach, gdy potrzebuję stymulującego “strzału”, sięgam po kawę kuloodporną czy kofeinę bezwodną

Rozmawiały: Patrycja Skoczek i Angelina Sielewicz

Cykl: #wywiadnaweekend

Opracowanie: Sebastian Nanasik

Czytaj także: Grafenowa rewolucja u naszych drzwi