SmartHome w praktyce – perypetie użytkownika
Smart Home w praktyce – perypetie użytkownika
Inteligentny dom to marzenie wielu osób. Zachwyca nas wizja kontrolowania wszystkiego przez telefon. Ludzie od zawsze chcieli mieć kontrolę nad wieloma aspektami życia, a technologia wreszcie nam to umożliwia. Przynajmniej w teorii.
Inteligentny dom, czyli?
Wizja zarządzania mieszkaniem na odległość rozpala wyobraźnię wielu osób. Producenci elektroniki użytkowej dostrzegają zapotrzebowanie na takie rozwiązania i od kilku lat bardzo mocno „pompują” ten segment rynku. Inteligentne roboty sprzątające nie dziwią już nikogo. Tak samo, jak smart-żarówki czy gniazdka, które pomagają minimalizować zużycie prądu.
Można powiedzieć, że wszystkie te obietnice są niezwykle kuszące. I nie jestem wcale zdziwiony tym, że tak wiele osób zachłysnęło się wizją smart-home i budują takie rozwiązania, wydając na nie czasem i dziesiątki tysięcy złotych.
W swoim projekcie nie miałem takiego budżetu, ale w sytuacji, gdyby tylko okazało się, że inteligentne akcesoria do mieszkania pomagają mi zaoszczędzić czas, byłbym w stanie wyłożyć na nie pewną kwotę. Może nie imponująco dużą, ale na pewno dałbym producentom zarobić.
W tym miejscu muszę też przyznać, że projekt powstawał nie na idealnie nowym metrażu, ale na mieszkaniu, które było już gotowe w zasadzie pod klucz. Odpadła mi więc możliwość urządzenia wszystkiego po swojemu. Raczej musiałem bazować na gotowcach, które można dopasować do istniejącej infrastruktury technicznej. Podejrzewam, że w dokładnie takiej samej sytuacji będzie większość z Was. Słowem, nie jest to wpis dla osób, które na przykład budują inteligentny dom od zera.
Różne ekosystemy to różne aplikacje
Używam smartfona z Androidem. Wiedziałem, że w swoim projekcie smart-home mogę wykorzystać potencjał Asystenta Google i Google Home. Mimo wszystko musicie liczyć się z tym, że już na etapie wybierania podzespołów, trzeba podjąć jedną decyzję, która zaważy na losach całego projektu.
Moja rada: nie popełnijcie tego samego błędu co ja i nie dywersyfikujcie urządzeń. Mam w domu żarówki od jednego producenta, robota sprzątającego innej firmy, tak samo, jak smart-TV czy pralkę. To nie jest dobra droga i chcę to podkreślić tutaj z całą stanowczością.
Niestety, ale w mnogości tych wszystkich produktów, trudno czasem znaleźć idealnie dopasowany pod nasze potrzeby gadżet danego producenta. Naprawdę, czasem lepiej odpuścić niż kupować zamiennik z logo innej firmy. Inaczej utkniecie w gąszczu aplikacji i z pięknego planu na smart home może zrobić się Wam niezły śmietnik w aplikacjach na smartfonie.
Naturalnie, można próbować przydzielić im dostęp w Google Home, jednak nie wszystkie produkty są kompatybilne z tym rozwiązaniem. No i druga kwestia jest taka, że nie zawsze to wszystko działa idealnie. Mimo tego, że mam całkiem sensownego smartfona, lagi w działaniu były u mnie na porządku dziennym.
Inteligentny dom oznacza potężną zależność od sieci
Chcesz mieć smart home z prawdziwego zdarzenia? Zatem upewnij się, że jakość Twojego połączenia z siecią jest co najmniej dobra. Filozofia zakłada, że zawsze możesz „skontaktować się” z – na przykład – swoją pralką, bez względu na miejsce, w jakim przebywasz.
Jasne, to prawda. Trzeba jednak pamiętać o tym, że jeśli Twój ISP (dostawca internetu) lubi czasem płatać figle, to nawet gdybyś ze swoim super-smartfonem za 10 tysięcy złotych miał dostęp do sieci 5G, to nic Ci to nie da. Nie włączysz światła, nie dokonasz autoryzacji nowej osoby na inteligentnej klamce do drzwi ani tym bardziej nie włączysz pralki.
W mojej subiektywnej opinii tak długo, jak długo poszczególne akcesoria nie będą wykorzystywały łączności bazującej na karcie SIM jako alternatywnym podłączeniu do sieci, wkrada się tutaj zbyt duże zagrożenie na to, że inteligentne mieszkanie czy dom będzie w pewnym sensie niekompletny.
Kilka razy miałem napięty grafik i chciałem sobie trochę ułatwić życie, aby po powrocie do domu mieć już załatwione odkurzanie i pranie. Niestety, problemy ze światłowodem stanęły na przeszkodzie i stanąłem przed wyborem: albo wykłócać się z dostawcą internetu, albo skupić się na swoich zadaniach i ręcznie aktywować urządzenia po powrocie do mieszkania lub – staroświecko – posprzątać. Jak możecie się domyślać, stanęło na tym trzecim rozwiązaniu.
Piękne marzenie, które wciąż jest melodią przyszłości
Jak dla mnie, inteligentne domy – owszem – są na wyciągnięcie ręki, jednak ich zaawansowanie techniczne wciąż uznaję za niewystarczające. Jeszcze ciekawiej robi się w sytuacji, gdy osoba, z którą mieszkasz, ma telefon z logo Apple, gdzie akurat dana aplikacja nie jest wspierana ani nie ma swojego zamiennika.
Kilka razy dostawałem od swojej lepszej połówki SMS-a z prośbą, abym zdalnie uruchomił jakąś funkcję, bo na jej smartfonie jest to po prostu niemożliwe do wykonania. Cóż, mimo tego, że w ostatecznym rozrachunku zaoszczędziliśmy nieco czasu, to było to jak załatwianie sprawy przez cyfrowy odpowiednik poczty pantoflowej. Czy o to chodzi w smart home? Nie jestem przekonany.
Wiem natomiast, że ta technologia na pewno ma przed sobą wielką, świetlaną przyszłość. Póki co wciąż wymaga ona wielu kompromisów, jednak w ostatecznym rozrachunku, potrafi zapewnić sporo frajdy. Mimo wszystko nie zdecyduję się jeszcze na daleko idące inwestycje finansowe w smart-home. Poczekam aż producenci Internetu Rzeczy wypracują nieco bardziej jednolite standardy i – być może – zaoferują lepiej działające wsparcie dla aplikacji. Włączenie żarówki smartfonem może i jest fajne, ale czasem lepiej jednak wstać z kanapy i kliknąć włącznik samodzielnie. Wtedy mamy pełną gwarancję na to, że żarówka rozjaśni pokój. Nawet gdy w mieszkaniu nie będzie właśnie internetu.