Sens życia według Filtrującej Bańki
Czy jako homo sapiens korzystamy na rozwoju technologii, czy wręcz przeciwnie – zamykamy się w swoich bańkach, a co za tym idzie uwsteczniamy?
Powiedzenie „daj małpie zegarek” odnosi się do sytuacji, w której otrzymujemy coś, z czym nie możemy dać sobie rady, co nas przerasta, czego zasady działania nie rozumiemy i nie potrafimy przewidzieć skutków, jakie spowoduje użycie tego czegoś.
Czy jako ludzkość nie znaleźliśmy się właśnie w takiej sytuacji, wypuszczając technologicznego dżina z butelki naszej wiedzy o otaczającym nas świecie?
Nie chodzi tu o sprawność posługiwania się komórką przez młodzież ani o wykluczenie technologiczne starszego pokolenia.
Rozwój technologii tworzy bańkę
W 2011 roku pisarz i działacz społeczny (obecnie nazywany aktywistą) Eli Pariser, zaniepokojony rozwojem personalizacji stron internetowych wydał książkę pt. „Bańka filtrująca” („The Filter Bubble: What the Internet Is Hide from You”.) Opisał w niej zjawisko otrzymywania w wynikach wyszukiwarki informacji, które różnią się od siebie w zależności od osoby, która o nie pyta. Jest to związane z historią wyszukiwania danego użytkownika, co skłania analizujące ją boty do wyciągania odpowiednich wniosków na temat jego poglądów.
Podał przykład osoby wyszukującej informacji na temat hasła „BP”. Ktoś o poglądach liberalnych (przypomnijmy – tak zakwalifikowały go boty) otrzymał na pierwszym miejscu informację o wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej, podczas gdy użytkownik konserwatywny (klasyfikacja jw.) zobaczył przede wszystkim informacje o inwestycjach w spółkę naftową.
Ta na pierwszy rzut oka niewielka rozbieżność może spowodować daleko idące konsekwencje, jeśli przełoży się ją na większą grupę osób, nie mówiąc już o społeczeństwie, czy nawet całej ludzkości.
I co w tym złego?
„Ale, ale – ktoś może powiedzieć – a co w tym złego? Dostaję dane, które są zgodne z moim widzeniem świata i o to mi chodzi. Nie chcę być niepokojony informacjami, które pochodzą spoza kręgu moich poglądów. Krótko mówiąc to jest mój świat i jest mi z tym dobrze”.
Można zrozumieć oczywiście takie podejście, choć niekoniecznie je popierać. Abstrahując już od tego, że można je zakwalifikować jako wygodnickie, by nie powiedzieć leniwe, mało twórcze i mogące prowadzić wprost do intelektualnego niedołęstwa. W przypadku podsunięcia komuś informacji fałszywych może spowodować katastrofę.
Jeśli taka zachowawcza postawa weźmie w nas górę, to co będzie ze zmianą poglądów, do której mamy prawo? Co z ewolucją naszych przekonań? Przecież do przeprowadzenia takich zmian jest potrzebny impuls, dodatkowe informacje, które sprawią, że będziemy mogli je skonfrontować z własnymi i wyciągnąć wnioski. Być może zostaniemy przy naszych poglądach, ale będziemy mieli szansę na ich zmianę. Odbieranie tej szansy to prosta droga do niewolnictwa – najpierw intelektualnego a w konsekwencji tego fizycznego.
Prawda – pierwsza ofiara wojny
Weźmy przykład ostatnich wydarzeń związanych z wojną na Ukrainie. Fakty są bezsporne: Rosja najechała Ukrainę i zaczęła mordować, palić i gwałcić. Jako powód podała „denazyfikację” i to, że jest zagrożona przez Zachód. Co w pierwszej kolejności zrobiły władze? Ograniczyły dostęp do Internetu, zablokowały strony, które w taki sposób przedstawiały sytuację na Ukrainie i rozpoczęły akcję propagandową próbującą usprawiedliwić atak. Efekt – większość społeczeństwa rosyjskiego wierzy w oficjalną wersję! Czy społeczeństwo Rosji różni się w jakiś znaczący sposób od reszty świata? No chyba nie bardzo, choć zdania na ten temat są podzielone.
Swoją drogą ciekawy manewr zastosowały władze państw, które stoją po stronie napadniętych. Skasowały propagandowe strony rosyjskie, tak jakby nie do końca wierzyły, że ktoś będzie odporny na propagandę płynącą z drugiej strony. Chyba po prostu mają dobrą wiedzę na temat ludzkich skłonności do kapitulacji wskutek bombardowania demagogią i wolą nie ryzykować 😊
Widzimy więc, jak niewielka różnica jest pomiędzy niewinnym wyszukiwaniem w Internecie tematów błahych, a sprawami fundamentalnym, gdzie chodzi o ludzkie życie i możliwość samostanowienia całych narodów.
Powyższy przykład to oczywiście propaganda w czystej postaci. Problem, który nie jest nowy, aczkolwiek wraz z rozwojem technologii przybiera na sile. Przebyliśmy długą drogę od plemiennych opowieści przy ognisku osób, które były naocznymi świadkami ciekawych wydarzeń do powiadomień z Facebooka, czy Twittera.
Ale już starożytni władcy dostrzegli rolę propagandy w utrzymaniu porządku w królestwie (cesarstwie, plemieniu). Zaczęli od wysyłania fałszywych świadków wydarzeń, aby przy tym ognisku snuli opowieści takie, które są wygodne dla władcy. Niekoniecznie, które miały miejsce naprawdę.
W podstawach takiego podejścia do prawdy nie zmieniło się nic na przestrzeni dziejów. Z tym, że narzędzia manipulacji przez ten czas były doskonalone.
Rozwój rynku reklamy w parze z rozwojem technologii
Elementem, który spina propagandę z władzą (nie tylko w rozumieniu polityki) jest reklama. Zaczęło się od zachwalania swoich towarów na targach i jarmarkach. Skończyło na tym co mamy dzisiaj: big datą, reklamą kontekstową geotargetowaniem, Adsami i zmorą wszystkich kupujących w Internecie – remarketingiem (szukałem czegoś, kupiłem, jeszcze przez miesiąc bombardują mnie reklamą tego).
Na początkowym etapie rozwoju rynku reklam można się było przed nimi obronić. Nie oglądać TV, nie słuchać radia, nie czytać gazet. Ale bilbordów, którymi zaśmiecono naszą przestrzeń publiczną już nie sposób było nie zauważyć – właziły nachalnie, niektórym nawet przez okna do domu. Jeszcze starano nam się wmówić, że tak jest normalnie, nowocześnie.
Są naturalnie metody obrony także przed reklamami w Internecie. Trzeba czyścić ciasteczka, a przed każdą wizytą na stronie odhaczać niekończące się komunikaty o braku zgody na ich obecność. Swoją drogą przebiegłość w ich stręczeniu to materiał na osobny artykuł. Moim ulubionym jest pojęcie „uzasadniony interes”, który chce mnie przekonać, że chodzi o moje dobro 😊.
Dla normalnie zachowującego się internauty jest to nie do ujarzmienia, przy zwykłym korzystaniu z sieci nie mamy szans na pokonanie tej wielogłowej hydry.
Te najbardziej widoczne to reklamy dóbr materialnych. Ale idee, przekonania, poglądy, nawyki to również pole bitwy na którym od miliona lat dobro walczy ze złem, a walka zaostrza się w miarę rozwoju społeczeństw.
Kto macha kim?
I znowu dochodzimy do momentu, w którym musimy zadać pytanie: jak naprawdę wygląda świat? Czy fakt, że aby napisać tekst informujący o czymś istotnym trzeba poddać się terrorowi SEO, aby boty odpowiednio go wypozycjonowały i więcej ludzi mogło go przeczytać to już manipulacja?
Ogon (boty) coraz mocniej macha psem (nami) a nie odwrotnie. Czy taka jest prawda o otaczającym nas świecie?
Od początku istnienia, ludzkość starała się ułatwić sobie życie za pomocą jakiś wynalazków, usprawnień, urządzeń. Dzięki temu doszliśmy do rozwoju nauki i medycyny, co spowodowało wydłużenie naszego życia. Możemy podróżować (jeśli mamy za co i nie ma akurat lockdownu), poznawać ludzi, inne kultury, rozwijać swoje zainteresowania, możemy nawet wycofać się z reala i zamieszkać w metawersum (już za chwilę). Z drugiej strony poprzez udoskonalenie metod manipulacji zamykamy sobie drogę do poszukiwania, rozwoju innego niż technologiczny, pozostajemy w intelektualnej izolacji.
Na pewno nie brakuje takich, którym w to graj.
Czytaj także: Metawersum. No real estate