Kunitsu-Gami: Path of the Goddess – takiej gry chyba jeszcze nie było. Recenzja
Niesamowite, że tak duży, branżowy gracz jak Capcom zdecydował się na ryzyko stworzenia gry takiej jak Kunitsu-Gami: Path of the Goddess. Tytuł ten wymyka się bowiem jednoznaczniej klasyfikacji gatunkowej serwując tak nieszablonową rozgrywkę, że początkowo może się wręcz wydawać, że jest to eksperyment jakiegoś niezależnego studia, a nie gra twórców takich marek jak Resident Evil czy Monster Hunter.
Capcom lubi czasem poeksperymentować – o tym wiemy nie od dziś. Bez tej żyłki ryzykanta nie mielibyśmy ani serii Dragon’s Dogma, ani tym bardziej takich oryginalnych perełek jak Ghost Trick: Phantom Detective. Mało tego, nie byłoby też kultowego już Okami, choć tam japoński gigant pełnił jedynie rolę wydawcy (co oznacza, że sypnął na niego kasą). Przez ostatnie lata Capcom był jednak wyraźnie ostrożniejszy, jeśli chodzi o mocne wychodzenie przed szereg.
W zasadzie jedynym większym wyłomem z serwowanej nam listy kontynuacji i powtórek był wydany w 2023 roku Exoprimal – dość eksperymentalne połączenie wieloosobowej, sieciowej strzelanki z hordami dinozaurów. Dodajmy, że połączenie średnio udane, bo ledwie po 12 miesiącach Capcom wstrzymał dalszy rozwój tego tytułu, co w przypadku gier-usług jest dość otwartym przyznaniem „przepraszamy, nie wyszło nam”. Tym większym zaskoczeniem mogła być zatem zapowiedź kolejnej, tym razem dużo bardziej nietypowej produkcji zatytułowanej Kunitsu-Gami: Path of the Goddess. Jej pierwszy zwiastun był tak enigmatyczny, że do końca nie było wiadomo co tak naprawdę z tego będzie. Dziś jednak już wiemy, że tak świeżej i oryginalnej produkcji Capcom nie miał od dawna.
Kunitsu-Gami: Path of the Goddess – wielobarwny, japoński miszmasz
Takie zapewne będzie i wasze pierwsze wrażenie zaraz po uruchomieniu tejże gry. Jej początek, nie dość, że dosłownie ocieka japońskim klimatem i tamtejszym folklorem, to jeszcze tak naprawdę niewiele nam mówi. Ot, jest sobie pewna góra nazwana tu Kafuku, na której zboczach żyją sobie wieśniacy w licznych małych wioskach. Niestety, zło wypełzło z ciemności i splugawiło bramy Torii, które teraz prowadzą do zaświatów sprowadzając stamtąd nocami całe zastępy najróżniejszych demonów. Oczywiście biednym wieśniakom dostało się na samym początku.
Jedynym ratunkiem okazuje się młoda kapłanka – Yoshiro, która jednak nie jest w stanie sama poradzić sobie z takim spaczeniem. Dlatego, za sprawą magii, sprowadza na ten świat nas – tańczącego wojownika, który musi bronić jej przed kolejnymi atakami budzących grozę bestii, gdy ta będzie przeprowadzać rytuały oczyszczenia. Do tej pory pewnie ten opis wyda się Wam dość spójny i logiczny. No może poza tym „tańczącym wojownikiem”, ale o tym za chwilę. Nieszablonowość Kunitsu-Gami: Path of the Goddess wychodzi bowiem dopiero podczas rozgrywki. Co więcej, im dalej będziemy zagłębiać się w ten niezwykły świat tym bardziej możemy czuć się nim zafascynowani. Możemy, ale nie musimy. Kunitsu-Gami: Path of the Goddess jest na tyle specyficzne, że na jednych będzie działać jak magnes, a innych odrzuci od siebie w kilkanaście minut. Jak to możliwe?
Tańczący z wieśniakami
Wspominałem na początku, że Kunitsu-Gami: Path of the Goddess wymyka się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej. Mamy tu bowiem zarówno elementy typowego akcyjniaka, z dynamiczną walką i różnymi kombinacjami ciosów, jak i mechaniki z miejsca kojarzące się z grami typu tower defense, do tego z całkiem sporą domieszką strategii czasu rzeczywistego. I wszystko zostało tu tak świetnie ze sobą połączone, że rozgrywka sprawia autentyczną frajdę.
Bo to, że nasz gieroj faktycznie tańczy z kataną między demonami, sprzedając im widowiskowe cięcia to tak naprawdę dopiero początek stawianych przed nami tutaj zadań. Rozgrywką w Kunitsu-Gami: Path of the Goddess rządzi cykl dnia i nocy. W dzień biegamy po danej lokacji, niszczymy pomniejsze splugawienia i ratujemy wieśniaków uwięzionych w demonicznych kokonach. To oni stanowić będą naszą awangardę, gdy zajdzie noc i trzeba będzie bronić kapłanki przed wypełzającymi z bram demonami.
Jak to zrobić? Ano trzeba każdemu z nich nadać rolę. Do tego potrzebne są maski, które zamieniają ich a to w walczących w zwarciu drwali, a to łuczników, a to znowu wojowników sumo, złodziei czy szamanów. Takich ról jest łącznie 12, ale do pełnego ich odblokowania potrzebujemy wygrać kolejne starcia z potężnymi bossami. Co istotne, z systemem masek związane jest też zdobywanie tutejszej waluty – kryształów, bo tylko one pozwalają nam niejako wyszkolić danego wieśniaka w jego roli. Dzięki niej możemy też ich rozwijać, a nawet zmieniać ich profesje już w trakcie samej walki. I tu właśnie pojawiają się elementy nowoczesnego tower defense – z rozstawianiem wojowników, i to nie tylko przed starciem, ale także w jego trakcie.
Zapytacie pewnie teraz – a gdzie w tym wszystkim elementy strategii czasu rzeczywistego? Ano choćby w samej walce, bo w każdej chwili możemy przywoływać i odwoływać naszych wojaków, co przydaje się szczególnie podczas starć z bossami. Twórcy zaszyli jednak także ciekawą, strategiczną mechanikę w postaci ochranianej przez nas kapłanki i związanego z nią cyklu dnia i nocy.
Yoshiro nie jest bowiem w stanie poruszać się sama, a do rytuału oczyszczenia niezbędne jest przeprowadzenie jej w pobliże splugawionej bramy Torii. Odbywa to w ten sposób, że nasz wojownik najpierw tworzy duchową drogę (z pomocą wspomnianych już kryształów), po której będzie poruszać się (strasznie wolno) nasza kapłanka, a później poprzez przyspieszenie czasu „wprawiamy” Yoshiro w ruch. I teraz najlepsze – nie zawsze jesteśmy w stanie przed nocą doprowadzić naszą dziewoję do bramy. Dlatego nawet tutaj dobrze jest kombinować, w którym miejscu będzie ów postój, bo od tego zależy, czy uda nam się obronić dziewczynę przed demonami. Znaczenie mogą tu mieć wzniesienia, na których ustawimy łuczników czy ilość dróg, z których może nastąpić atak.
Twórcom Kunitsu-Gami: Path of the Goddess należy się też wielka pochwała za całą masę różnych, ciekawych mechanik, które dodawane są w zasadzie przez całą grę. Nigdy nie wiemy czym za chwile ten tytuł nas zaskoczy. A to nagle zostajemy pozbawieni wieśniaków i musimy sami stawić czoła hordom przeciwników, a to znowu jesteśmy w pogrążonej w mroku jaskini i tylko zapalanie świateł może uratować nam skórę.
Są też misje toczące się na pokładach łodzi, na których musimy przetrwać do poranka. Są walki pośród piorunów, które uderzając w armaty ranią nas i naszych wojaków . Słowem – nie sposób się tutaj nudzić. Jasne, w pewnym momencie może w to wszystko wkraść się pewna powtarzalność, ale nie psuje to jakoś mocno wrażeń z rozgrywki. Zresztą twórcy przewidzieli powracanie do pokonanych już poziomów, by wykonać w nich dodatkowe wyzwania. O dziwo, nawet to potrafi tu dostarczyć sporych emocji.
Demony na piątkę z plusem, otoczenie na tróję
Jak zwykle w przypadku świeżych, oryginalnych pomysłów, które muszą walczyć o uwagę graczy, oprawa graficzna Kunitsu-Gami: Path of the Goddess jest dość nierówna. Wychodzi tu niestety lekka budżetowość tej produkcji. Nie sugerujcie się jednak wyłącznie prezentowanymi tu zrzutami z gry – nie są one w stanie oddać uroku tego tytułu. Nie da się jednak nie zauważyć, że lokacje, choć mają swój niepowtarzalny klimat, trącą nieco poprzednią generacją.
Za to projekty demonów, a już szczególnie bossów, są absolutnie fenomenalne. Każdy model można sobie później obejrzeć korzystając ze specjalnego bestiariusza, co zresztą możecie zobaczyć też na jednej z poniższych fotek. Podobny poziom detali oferuje też nasza postać oraz wieśniacy.
Wakacyjny eksperyment, który zasługuje na uwagę
Co tu dużo pisać, Kunitsu-Gami: Path of the Goddess to równie wielkie, pozytywne zaskoczenie tegorocznych wakacji co nasze rodzime Nobody Wants to Die. Niby skromna gra i prosta historia opowiadana niemal bez słów, a trudno się od niej oderwać. Ten tytuł błyszczy rozgrywką i pomysłami na totalny gatunkowy miszmasz. Wszak mamy tu trochę Pikmina, trochę Devil May Cry, a nawet szczyptę grozy z serii Resident Evil. Szkoda byłoby, gdyby Kunitsu-Gami: Path of the Goddess przeszło totalnie bez echa.
Dlatego gorąco wszystkich zachęcam – sprawdźcie sobie udostępnione demo. Co prawda, zawartości jest tam niewiele, ale stanowi ono doskonały przedsmak czekających was atrakcji w pełnej grze. A, i nie zrażajcie się tylko poziomem trudności. Ta gra faktycznie potrafi dopiec, ale tym większa może być satysfakcja, gdy w końcu uda nam się ją pokonać.
Plusy:
- niesamowita, baśniowo estetyka w mocno japońskim stylu
- nietypowa, ale niesamowicie angażująca rozgrywka będąca połączniem różnych gatunków i mechanik
- pomysłowo poprowadzony rozwój bohatera
- duża różnorodność, świetnie zaprojektowanych przeciwników
- fenomenalny system walki i starcia z bossami
- gra niemal do samego końca zaskakuje nas czymś nowym
- fenomenalny klimat
Minusy:
- gra momentami potrafi niemiło zaskoczyć wysokim poziomem trudności
- mimo wszystko dość schematyczna rozgrywka
- początkowo w ilości różnych mechanik i strategii można nieco się pogubić